Monday, December 28, 2009

Swieta.

Widok na Huntingdon, z góry gdzie mieszkalem pierwsze 3 miesiace w USA.



A to gwiazda, która góruje ponad miastem, i świeci niczym betlejemska po zmroku, w okresie przedświatecznym.


Wracajac do odrabiania zaleglosci blogowych. Ten post jest poswiecony swietom.

... Tak... Coz tu napisac. Generalnie swiatecznej atmosfery, jakos udalo mi sie nie czuc, a co za tym idzie "swiateczna tesknota", ktorej sie bardzo obawialem, przeszla tak jakby kolo mnie.

Ale co do swiat w US and A i roznic pomiedzy naszymi, a ichnimi.

Tak jak prawdopodobnie wiekszosc z was wie tu swieta obchodzi sie nie tak jak u nas 24 Grudnia, kiedy to cale olbrzymie rodziny sie zbieraja do wspolnej kolacji, objadajac sie do granic mozliwosci dwunastoma tradycyjnymi daniami. W ameryce swieta zaczynaja sie 25 rano od prezentow, potem jest swiateczny obiad. I 26 rowniez swiateczny obiad.

Ale sa tez pewne podobienstwa. Pasterka, i wszelakie msze w kosciolach 24 wieczorem tudziez o polnocy. Bylem na dwoch mozna powiedziec mszach. Jedna byla w kosciele, w ktorym pracuje Marty - The church of Bretheren, co mozna tlumaczyc jako Kosciol Bractwa(braci/bliznich). Tam msza polegala na wspolnej modlitwie o pokoj na swiecie, ale glownie sie spiewalo koledy.
Druga msza na ktorej bylismy, odbyla sie w kosciele do ktorego chodzi dziewczyna mojego starszego host brata - StaciaFe, w kosciele ewangelickim. Msza byla duzo bardziej powazna i zblizona do kosciola rzymskokatolickiego. Kulminacyjnym punktem mszy byla eucharystia, ale nie tylko cialo jezusa, ale i krew (wytrawna). Obie msze skonczyly sie tym samym - spiewaniem Silent Night, z zapalonymi swiecami w reku przy zgaszonym oswietleniu kosciolow.
Efekt rewelacyjny. A z rzeczy uciesznych Marty i Aaron, gdy zaczalem spiewac to "Cicha Noc" po polsku, dolaczyli do mnie spiewajac po niemiecku.



Wczesniej, w Wigilie w ciagu dnia, poszedlem na "Polish Christmas Eve Dinner" do mojej bylej host rodziny. A w menu tego dnia byly [sic!] PIEROGI, ktore sam wczesniej lepilem. Wlasciwie nie sam bo pomagala mi Hali i mama Matta, ale moje pierogi byly najladniejsze.




Ah troche pomieszalem z chronologią w tym poście, ale co tam.

25 rano po prezentach i zamieszaniem z tym związanym mieliśmy w planie pojechac na narty... Niestety pogoda nam to uniemozliwila. Zamarzajacy deszcz i wiatr bardzo silny, oznaczały by po pierwsze niebezpieczna podróz, po drugie nieziemsko zimna pogode w Blue Knob, stoku narciarskim, i najzimniejszym miejscu w calej Pennsylwanii.

26, Czyli w drugi dzień swiąt pojechaliśmy zaś do domu brata mojej host mamy. Do York, ktory jest oddalony jakieś 3 godziny drogi od Huntingdon. Niestety nie New York, ale pracujemy nad tym. Niestety nie bylo czasu na zwiedzanie, a bardzo bym chcial zobaczyc muzeum Harley'a ktore właśnie w York'u sie znajduje. Jak przystalo na amerykańskie święta zjedliśmy tam ogromną kolacje, podczas której tlumaczylem, znaczenie i wyjątkowośc polskiego dzielenia sie opłatkiem.
W York'u spedzilismy noc by nastepnego dnia pojechac na kolejne rodzinne spotkania do mamy mojego host taty, co jest rowno znaczne z kolejną dużą porcją jedzenia.



Nie wiem czy juz wspominalem, ale moja rodzina jest bardzo muzyczna, i to spiewająco albo dęto.
Jill gra na Rogu Francuskim, jeśli doslowne tlumaczenie pasuje. A na studniach grala w Blue Marching Band (czyli marching band Penn State University)
Marty gra na Trąbce,
Aaron na Euphonium/eufonium(?)
Paul na Puzonie.

Jill, Marty na zdjeciach u góry

Aaron u góry, pod spodem zdjecie z rodziną mą, rodziną brata Jill i jej rodzicami.


No comments:

Post a Comment

facebook

Got questions? hit me up on Facebook!